We
wczesnym dzieciństwie wielokrotnie słyszałam, że mam śpiewać
dobrze, albo wcale. Moja muzykalna matka nie mogła znieść mojego
fałszowania. Potem posłano mnie do ogniska muzycznego i od tamtego
czasu śpiewam nieźle [Notka, której nie napiszę]. Mam jednak problem z zakwalifikowaniem uwag
mojej matki. Czy moja muzykalna rodzicielka robiła dobrze czy źle
deprymując swoje niemuzykalne dziecko w opisany sposób? Jeśli
postępowała źle, czy powinnam o tym pisać? Czy nie powinnam pisać
o niej dobrze albo wcale, szczególnie, że nie żyje od wielu lat?
*
Jest
w pewnym mieście pewien rzemieślnik świadczący wysokiej jakości
ważną usługę, z której zdarza mi się z wdzięcznością
korzystać. Całkiem niedawno dowiedziałam się od znajomego, że w
młodości znany rzemieślnik był znanym rzezimieszkiem. Chętnie
wpisałabym postać tego człowieka, z jego przeszłością, w świat
powieści nr 2 jako
element lokalnego kolorytu, ale mam dylemat: czy nie powinnam o
człowieku pisać dobrze, albo wcale? Czy grzechy przeszłości nie
powinny ulec zapomnieniu, tak jak wyroki ulegają zatarciu?
*
Znam
człowieka, który w historycznie przełomowym czasie stanął w
niewielkim prowincjonalnym środowisku na czele solidarnościowego
protestu, stając się dzięki swej niezłomnej uczciwości
autorytetem dla wielu. Wprowadzony wkrótce stan wojenny, wznosząc
jedne granice między ludźmi, a były to granice nieufności,
rozszczelnił granice inne, środowiskowe. Bliskość
solidarnościowych gwiazd, ludzi z pierwszych stron solidarnościowych
gazet i gazetek, zrodzona we wspólnej celi, a kontynuowana we
wspólnej walce, okazała się zbyt wielkim ciężarem do
udźwignięcia przez prowincjonalnego działacza. Nasz bohater stał
się z czasem klinicznym przykładem postępującej psychicznej
choroby, publicznie przeżywanej. Był to rodzaj manii wielkości,
poczucia misji, pewności nieomylności, które objawiały się -
między innymi - stawianiem siebie ponad zasadami moralności. Nie
podejmuję się precyzyjnego nazwania tej choroby, ale w powieści
nr 2 mogłabym ją przepięknie i prześmiesznie opisać. Na
szerszym politycznym tle.
*
Pewna
liczba mieszkańców naszego kraju nadal żyje w specyficznych
lokatorskich kołchozach, reliktach minionej epoki. Są to duże
mieszkania w starych, często zabytkowych, kamienicach, które
peerelowskie władze - wobec głębokiego deficytu mieszkań -
podzieliły na kilka pod-mieszkań (na ogół dwa lub trzy), gdyż
lokale wielkometrażowe zbytnio kojarzyły się z burżujstwem. W
obecnych czasach w jednym z takich miejsc mógłby rozegrać się
dramat psychologiczno-kryminalny, osnuty wokół prób przechwycenia
całości mieszkania przez jedną z zamieszkujących tam rodzin. Jej
członkowie mogliby na przykład usiłować otruć samotną kobietę
zamieszkującą drugą połowę mieszkania. Może pokusiłabym się
nawet o studium socjopatii? Albo rozwinęła powieść nr 2 do
wymiaru sagi obejmującej półwiecze przenikania się dwóch
sąsiednich - bardzo różnych - światów? Ale jak to zrobić, jeśli
pięćdziesiąt lat temu mój dom rodzinny został w taki sposób
okaleczony, a ja zamieszkuję połowę takiego podzielonego
mieszkania, z eksterytorialnym przedpokojem, po którym - przez sam
środek mojej części - paradują sąsiedzi w drodze do swojej jego
połowy?
*
W
opowiastkach, które przez sześć lat snułam na blogu, pisałam
zasadniczo o świecie dobrym. Ciemne kolory wystąpiły przede
wszystkim w [historie rodzinne], w których – w imię
prawdy wspomnień - nie oszczędziłam na przykład swojego ojca. Być
może nawet zgrzeszyłam, publicznie „odsłaniając jego nagość”
- że tak powiem, bardzo swobodnie trawestując biblijny zakaz. A
przecież ciemne strony widziałam i widzę w wielu osobach, przede
wszystkim w sobie, ale także w ludziach opisywanych w jasnych
kolorach w moich opowiastkach.
*
Wczoraj
wypytałam znajomego o szczegóły złodziejskiej przeszłości
wspomnianego na wstępie rzemieślnika, ponieważ jego historia bardzo mnie
poruszyła. Okazało się, że mój znajomy przekazał mi jedynie
czyjeś dawne słowa, że to złodziej, wypowiedziane mimochodem, bez
żadnych szczegółów, bez żadnych dowodów na ich potwierdzenie.
Czy w swojej powieści mam powielać takie plotki lub pomówienia,
nawet jeśli będzie to jedynie ich literackie przetwarzanie? Albo:
czy mam wykorzystywać motyw czyjejś domniemanej dysfunkcji
psychicznej do budowania wokół niej postaci literackiej? Ale: czy
literatura bez ciemnych postaci, bez szwarccharakterów, bez obrazów
choroby, ma rację bytu? Może więc lepiej - zamiast pisać własną
powieść - modlić się w intencji takiego człowieka, stając się
tym samym współbohaterką księgi jego/jej życia pisanej przez
Boga?
26.03.2014
.