Ukośne ściany z równo ułożonych długich
gałęzi wspartych na prostej konstrukcji z drewnianych żerdzi, za spoinę
mające wysuszoną gliniastą papkę. Chaty w naszej wiosce, to właśnie
takie mało szczelne szałasy, a czaty prowadzone w takich chatach bywają
bardzo dobrze słyszalne na zewnątrz.
Również
niewielkie otwory w pochyłych ścianach, windows pierwszej generacji,
przesłaniane błonami z wysuszonych rybich pęcherzy lub bydlęcych jelit,
stanowiące dopiero zaczątek prawdziwych okien, nie stwarzają
wystarczającej zapory ani przed ciekawskimi uszami, ani przed
ciekawskimi oczami.
Życie
w naszej globalnej wiosce początku dwudziestego pierwszego wieku, z jej
miejscami do czatowania, z jej chatami o przenikalnych ścianach, z
systemem okien, którym bardzo daleko do pancernych systemów przyszłości,
niczym nie różni się od prymitywnej wiejskiej osady sprzed stu, dwustu,
tysiąca czy miliona lat w świecie zwanym realnym.
Nie
tylko podsłuchać i podpatrzyć łatwo. Włamanie do wnętrza szałasowej
chaty również nie stanowi żadnej trudności. Wystarczy podkraść się w
pobliże, żeby bez problemu wykraść nie tylko wypowiadane w nich sekrety
mieszkańców, ale również magazynowane w nich osobiste skarby. Tajemnice
każdej z nich, nawet tej najlepiej strzeżonej, w każdej chwili z
łatwością mogą wycieknąć na zewnątrz, bez konieczności fizycznego
wyłamywania czegokolwiek. Wystarczy złamanie kodu zabezpieczeń.
*
Siedzę
więc w swoim szałasie zbudowanym na wirtualnym poletku, które dał mi w
użytkowanie, albo jakby za darmo, albo nie za darmo, możniejszy ode
mnie, bardziej rzutki, jak to od wieków między ludźmi bywa, ryzykant,
który wcześniej zdobył i zajął fragment tego naszego nowego świata, tego
kiedyś dziewiczego terytorium, zwanego międzysiecią.
Żyję
więc na swoim kawałku internetu i opowiadam siebie u siebie, mieląc i
młócąc bitami osobistych informacji. Nie podaję otwarcie kim jestem poza
siatką połączeń pomiędzy komputerami, poza naszą
elektroniczno-informatyczną wioską, ale przecież wiem, że jestem tak
samo bezbronna, jak mieszkańcy szałasów z gałęzi sprzed stu, dwustu,
tysiąca czy miliona lat. Tak samo jak oni, jestem wystawiona na ryzyko
podsłuchu, monitorowania, włamania, których skutki mogę bardzo dotkliwie
odczuć również w świecie rzeczywistym.
Właśnie. Czy świat nazywany wirtualnym rzeczywiście jest nierzeczywistością? Czy
człowieka, który żyje w tych dwóch wymiarach, można przepołowić? Czy
swoją osobą nie łączy tych dwóch światów, nie spaja ich w jedno? Czy
sieć osób połączonych siecią komputerów nie jest wartością nadrzędną w
stosunku do przepływających między komputerami bitów informacji? Nawet
jeśli te osoby kryją się za maskami wymyślonych, a nie nadanych od
urodzenia - imion, nazwisk, nazw czy cyfr?
W jaki sposób człowiek przeżywa ten nowy dwoisty świat? Oto dobry wątek do mojej powieści nr 2.
Jak jednak opisać ten nowy świat, w jaki sposób literacko opisać
internet? Czy w tej mojej chacie z gałęzi, czy w naszej społeczności
międzysieci na samym początku rozwoju, czy w tej naszej wiosce może
powstać dzieło sztuki? Dzieło sztuki wyższej od funkcjonalnej sztuki
społeczności zwanych pierwotnymi? Sztuki wyższej od służącej jedynie
prymitywnemu magicznemu oswajaniu obcego świata, nierozpoznanego jeszcze
przez lud epoki szałasów? Czy w tych warunkach można stworzyć dzieło
sztuki, które potrafi przeniknąć ten nowy świat refleksją wyższą i
głębszą? Do takich oto przemyśleń doprowadziła mnie zasłyszana niedawno informacja dotycząca inwigilacji blogerów niniejszego portalu. No cóż, lubię sobie czasem porozmyślać. Homo sapiens, to brzmi dobrze.
28.05.2016
.