Kawa na dzień dobry

Oto prostokąt największy i ostateczny, o charakterze zewnętrznej ramy, a może właściwiej byłoby nazwać go ramką, obramowaniem zamykającym w sobie całość i stanowiącym tej całości granice górną i dolną, a także obie granice boczne, przebiegający zasadniczo pionowo, chociaż wzrokowi na pierwszy rzut oka jawiący się jako poziomy, podzielony na pola mniejsze, czyli na wiele małych pionowych prostokątów jednakowej wielkości, wypełniających wspomniane zewnętrzne obramowanie, w którego górnej części, nad siatką owych małych pionowych pól, umieszczono poziomo kilka innych, tym razem podłużnych, celowo wyróżnionych dla podkreślenia ich specjalnej funkcji.

Obramowanie obejmuje rozległobiałe tło, gęsto pokryte różnorodnymi zmiennymi konfiguracjami, tworzonymi przy pomocy około stu niewielkich czarnych znaków, które zapełniając każdy z małych prostokątów, tych licznych pionowych i tych podłużnych u góry, automatycznie wypełniają sobą prawie cały świetliście rozjarzony największy z nich, ową ramkę czy ramę, zamykającą w sobie całość tej kompozycji w kolorach bieli tła i czerni znaków, z dekoracyjnymi dodatkami w niebieskości, czerwoności i szarości.

Całość zawiera inne jeszcze fragmenty o podobnie regularnych geometrycznych kształtach, ale ponieważ zasadniczy charakter nadaje jej opisana siatka małych prostokątnych pól harmonijnie zorganizowanych w poziome rzędy i pionowe kolumny, dlatego graficzną charakterystykę całości zakończę w tym właśnie miejscu, przechodząc do refleksji nad wnętrzem takiego małego czworoboku umiejscowionego wśród innych o takim samym podstawowym charakterze, różniących się jednak konfiguracjami wypełniających je czarnych znaków, konfiguracjami zmieniającymi się co jakiś czas, co dzień albo co kilka dni, ale też co dni kilkanaście, czy nawet jeszcze rzadziej, a czasami nawet częściej niż codziennie, chociaż inaczej dzieje się z krótkim szeregiem znaków, tym razem w kolorze niebieskim oraz o nieco pogrubionym kroju, szeregiem całkowicie niezmiennym, zawsze takim samym dla danego pola, będącym jego charakterystycznym wyróżnikiem umieszczonym w lewej dolnej części takiej małej równobocznie zorganizowanej powierzchni.

*

Rozpoznaję inność każdego z małych prostokątów, którą zwięźle sygnalizuje stały szereg znaków w jego dolnej części. Z powodu istnienia tych małych prostokątnych płaszczyzn szukam w moim świecie, w moim domu, w moim pokoju tego ciemnego obramowania wypełnionego białoświetlistym tłem, na którym mogę je zobaczyć, a co więcej mogę spotkać się z każdym z nich wchodząc do jego wnętrza, które wtedy rośnie, powiększa się, aż do wypełnienia sobą całości, poza którą jest już tylko okno mojego pokoju wychodzące na śródmiejski park, znajdujący się od ponad stu lat naprzeciwko kamienicy, w której mieszkam.

Powoli na powrót przenoszę wzrok z zieleni parku, z jego kwiecistym centralnym klombem, na biurko po mojej stronie okna, na świetlisty czworobok stojący na nim, tuż przed moimi oczyma. Jesteśmy sam na sam, ja i on wypełniony czyimiś indywidualnymi myślami, które moja myśl rozpoznaje, z którymi moja myśl może zgadzać się lub nie, ale które zawsze dają do myślenia, jeśli nie o szerokim świecie, którego cząstkę spostrzegam przez okno pokoju wychodzące na park, to na pewno o tym, na co patrzę poprzez małe prostokątne okno prowadzące w głąb tego jedynego w swoim rodzaju równoległoboku dającego do myślenia o wnętrzu, w którym jestem. Czytam jego myśli i myślę o nim - dobrze albo nie za dobrze, a nawet może całkiem źle. Czasami zdarza mi się poinformować go poprzez system czarnych znaków, które umieszczam na jego powierzchni, na jego polu, na jego terytorium: - Czytam cię.

Czytam myśli bytów zamkniętych w geometrycznych kształtach, studiuję inność każdego z nich, wyczuwam temperament, rozpoznaję charakter, staram się domyślać życia, jakim każdy z nich żyje poza białą świetlistością prostokątnej powierzchni, przed którą gdzieś zasiada tak, jak tutaj ja, i w którą czasami wpatruje się tak, jak teraz ja. Zróżnicowane konfiguracje małych czarnych znaków uszeregowanych jeden za drugim, a potem w poziomych liniach, biegnących jedna pod drugą, wypełniając każde takie indywidualne pole komunikują mi, kim każde z nich może być, czym każde z nich może żyć, co każdemu z nich może grać w duszy zamkniętej w równobocznej kompozycji. Dlatego nie mówię, że czytam co napisałeś czy napisałaś, ale że czytam – ciebie.

*

Siebie tutaj piszę również, wypełniam sobą swoje prostokątne terytorium, pozwalam tobie czytać mnie, kiedykolwiek zechcesz, chociaż wiem, że kawa poranna najbardziej sprzyja takiej lekturze. Szeregi czarnych umownych znaków ułożonych w szeregi umownych słów, z których następnie buduję ciągi zdań, wypełniając swoimi myślami prostokąt, którym tutaj jestem, tym jedynym, oznaczonym odpowiednio uporządkowanym stałym szeregiem niezmiennie zbudowanym z tych samych jedenastu znaków wybranych ze zbioru tradycyjnie nazywanego alfabetem, a kiedyś nawet abecadłem: prowincjałka.

Nie wiem, kto mnie czyta, chociaż o tobie już wiem, że lubisz mnie czytać przy porannej kawie. Każda twoja obecność zostawia ślad, który z kolei ja odczytuję, i z którego mogę domyślić się, że odwiedziłeś lub odwiedziłaś mnie przy kawie porannej wypijanej, jak sobie wyobrażam, a czasami wręcz wiem, w domu, albo w pracy, albo w szybkiej kafejce, a może gdzieś w drodze, w pociągu lub autobusie, na przykład takich, w których nie można zamówić żadnego napoju. Wiem, że najbardziej mogę smakować z poranną kawą, ale ukryta w swoim prostokącie nie zawsze pojawiam się tutaj o tej właśnie porannej porze, ponieważ zakładam, że ktoś może wolałby przeczytać mnie u schyłku dnia, przy wieczornej filiżance herbaty, lampce koniaku, czy kubku ziółek zaparzonych na dobranoc.

*

Szereg stałych znaków zaczerpniętych z alfabetu, którymi podpisywała swoją obecność, układał się w inne słowo, ale ja na potrzeby mojej powieści nr 2, którą na swoim równobocznym polu wytrwale tutaj układam ze znaków i myśli, nazwę ją - Stellą. Inny prostokąt, który Stellę zamorduje, a może jedynie uprowadzi i uwięzi, będzie nosił imię - Andrzej, chociaż tutaj identyfikuje go całkiem inny szereg znaków, niekoniecznie będących elementami alfabetu.

Jako uważna czytelniczka prostokątnych pól, zauważę dłuższe milczenie jednego z nich, zazwyczaj bardzo rozmownego, i kiedy nieobecność Stelli będzie niepokojąco przedłużać się, przypomnę sobie i odtworzę rozmowy, które Andrzej tutaj toczył ze Stellą, co nie będzie trudne, gdyż nasze czworokątne i czworoboczne powierzchnie wypełnione przestrzennie myślami ujętymi w ciągi czarnych znaków nie giną. I nabiorę podejrzeń co do losu Stelli oraz co do udziału Andrzeja w tym losie, a swoją o tym opowieść zacznę tak: oto prostokąt największy i ostateczny, o charakterze zewnętrznej ramy, a może właściwiej byłoby nazwać ją ramką, obramowaniem zamykającym w sobie całość i stanowiącym tej całości granice górną i dolną, a także obie granice boczne.


.