Kiedy Scarlett Ingrid Johansson mówi o
seksie, to zakładam, że wie, o czym mówi. Rozmowa odtwórców głównych ról
w „Match Point” („Wszystko gra”) Woody Allena - wspomnianej Johansson
oraz Jonathana Rhys-Meyersa - odbyła się w cyklu audycji „Moviefone's Unscripted”
i zgodnie z założeniami programu polegała na udzielaniu odpowiedzi na
pytania przesłane przez widzów, jak również na wzajemnym zadawaniu sobie
pytań przez aktorów promujących w ten sposób film, w którym wystąpili.
*
Widać było, że Johansson i Rhys-Meyers czują się ze sobą bardzo dobrze,
i że nie czują skrępowania odpowiadając na pytania widzów dotyczące
realizacji scen erotycznych. Ona wyznała, że na planie filmowym nie
można udawać namiętności, że trzeba ją naprawdę przeżywać, i że nie
należy nawet starać się oddzielać uczuć tutaj przeżywanych od swojego
własnego ja. On był bardziej wyważony w tym względzie, przyznając
jednak, że mając przed sobą tak piękną kobietę, w scenach intymnych
musiał raczej powstrzymywać się i kontrolować, niż grać.
Johansson w przeżyciach towarzyszących aktorom podczas realizacji scen
erotycznych widziała zarówno dodatkowe emocjonalne bonusy płynące z
wykonywanego zawodu, jak również wpisane weń niebezpieczeństwa, takie
jak niezdolność do utrzymywania dłuższych związków uczuciowych w życiu
realnym, co wydawała się przyjmować jako rzecz naturalną.
Rhys-Meyers potwierdził spostrzeżenie koleżanki po fachu, dodając, że
naturalną konsekwencją wykonywania tego zawodu jest tendencja
przejawiana przez niektórych aktorów i niektóre aktorki do romansowania
we własnym aktorskim gronie, ponieważ w takich niezobowiązujących
związkach każda ze stron potrafi ekspresowo szybko, bez normalnego
żmudnego budowania więzi, wejść w rolę człowieka zauroczonego, żeby po
raz kolejny - tym razem z nowym partnerem - przeżyć przyjemne uczucie
towarzyszące zakochaniu.
Niektórzy komentatorzy powyższych zawodowych wynurzeń Johansson i
Rhys-Meyersa twierdzili w swoich wpisach pod rozmową, że bohaterowie
audycji na pewno poszli do łóżka również poza planem filmowym, a inni
wyrażali przekonanie, że nawet podczas wywiadu aktor miał erekcję.
*
W różnych publicznych miejscach zdarza mi się natrafiać na intensywnie
czulące się parki młodych ludzi, których swobodę mogę porównać do
bezpruderyjnej swobody psów parujących się w miejskich parkach i na
wiejskich drogach. Patrząc na publiczne występy tych młodych mam
wrażenie, że gdzieś już widziałam te gesty, że gdzieś już widziałam te
pozy. Tak! Oni mechanicznie odgrywają scenki z pisemek dla nastolatków
oraz z oglądanych filmów: bez fantazji, bez finezji, bez głębszego
uczuciowego zaangażowania oraz - bez zażenowania obecnością innych.
W tych erotycznych zabawach na świeżym powietrzu, chociaż nie mają one
charakteru wyłącznie plenerowego, zauważam głównie żałosną wtórność
młodocianych małpek, którym wciśnięto do rąk zabaweczkę pod tytułem seks,
wraz ze szczegółową instrukcją obsługi bardziej lub mniej erogennych
fragmentów ciała. Pomijając zasadnicze pytanie, czy seksualny wymiar
człowieka można traktować jak zabawkę, należy przypomnieć znaną prawdę,
że nawet rzeczywiste zabawki mogą wypaczać charakter, zabijać
wyobraźnię, hamować rozwój.
Wiadomo, że najlepiej rozwojowi dziecka służą zabawki niedopowiedziane,
niedosłowne, niedokończone, które wymagają od dziecka włożenia w zabawę
samodzielnego twórczego wysiłku. Poza tym nie należy dawać dziecku
zabawek nieodpowiednich dla jego wieku, wyprzedzających jego rozwój
psychofizyczny. Tymczasem silnie uzależniająca zabawka pod tytułem seks,
ze względu na swoją specyficzną funkcję służącą budowaniu więzi między
kobietą i mężczyzną oraz wspólnemu budowaniu przez nich rodziny,
wepchnięta w ręce niedojrzałego psychicznie/emocjonalnie dziecka,
osłabia wolę i hamuje ogólny rozwój młodego człowieka, skupiając
jego/jej uwagę na naskórkowych przyjemnościach.
*
Pamiętam z dzieciństwa naukę mojej mamy, że cudzej spowiedzi nie można
podsłuchiwać nie tylko celowo, ale przypadkowo również, i jeśli przez
nieuwagę, stojąc w pobliżu konfesjonału, pozwolę, żeby jej fragmenty
dotarły do moich uszu, powinnam się z tego wyspowiadać tak, jakbym
przejęła na siebie to, co niechcący podsłuchałam.
Pamiętam, że będąc w kościele zawsze bardzo pilnowałam utrzymywania
odpowiedniej odległości od konfesjonału, przy którym ktoś się spowiadał.
Jeśli penitent lub ksiądz mówili zbyt głośno, zatykałam palcem ucho, a
kiedy dopadała mnie pokusa podsłuchania czyichś wynurzeń - szczególnie w
dorosłym życiu, kiedy już z własnego życiowego doświadczenia
wiedziałam, że czasami w konfesjonale można usłyszeć ciekawe historie -
usilnie odwracałam uwagę od cudzych tajemnic.
Czy w czasach kultury wszechobecnego podsłuchiwactwa i podglądactwa
(popularność reality shows, plaga paparazzi, wysyp plotkarskich
publikacji/produkcji prasowych, internetowych, telewizyjnych) ludzie
nadal mają podobne skrupuły? Czy czują, że spowiedź, podczas której
penitent odsłania swoją duszę, podobnie jak zbliżenie seksualne, kiedy
odsłania się duszę i ciało, wymagają poczucia bezpiecznej intymności?
Nie ma znaczenia, że niektóre zbliżenia, czy niektóre spowiedzi,
odbywają się byle jak, naprędce, nieszczerze, bez poruszenia
najgłębszych strun w człowieku. Dyskrecja ze strony uczestników i
świadków obu aktów powinna być zasadą, ponieważ jako ludzie możemy - a
więc powinniśmy - równać w górę, do poziomu aniołów, a nie zsuwać się do
poziomu zwierząt.
*
Dlatego: w mojej powieści nr 2, w wersji książkowej oraz w
wersji filmowej, sceny miłosne będą zatrzymywać się na progu sypialni, a
sceny spowiedzi - na progu konfesjonału. Jestem to winna zarówno moim
bohaterom, jak i aktorom, którzy będą wcielać się w ich role na
ekranie, i wiem, co mówię, tak jak Scarlett Ingrid Johansson wie, co
mówi, ponieważ dawno temu z wielkiej powieści o pewnym irlandzkim
dżentelmenie, który w dniu 16 czerwca 1904 roku przez prawie tysiąc
stron zwartego druku wędrował po swoim mieście, przeczytałam jedynie
końcowe cztery strony zawierające słynny monolog jego stęsknionej żony.
06.07.2014
.