Z pionowej perspektywy

Zacznę od spowiedzi, podczas której spowiednik uciekł z konfesjonału. Konfesjonał był solidny, taki typu szafa, i znajdował się w jednym z najważniejszych katolickich sanktuariów w naszym kraju. Spowiednikiem był miejscowy zakonnik, penitentką byłam zamiejscowa ja, a rzecz działa się dziesięć lat temu.

*

Dwadzieścia lat wcześniej, w tym samym miejscu, ale nie w tym samym konfesjonale, u innego tamtejszego zakonnika, spowiadałam się z całego dotychczasowego życia, a spowiedź, obok sakramentalnej łaski odpuszczenia grzechów, przyniosła również błogosławione utwierdzenie na duchowej drodze, którą zmierzałam - tej już przebytej, i tej znajdującej się przede mną.

Teraz, wraz z kolejnym nawróceniem, moje życie z jednej strony uprościło się, ale z drugiej strony objawiło mi się w całej swojej złożoności. Nie byłam więc w stanie wykrzesać z siebie spowiedzi linearnej, chronologicznie rozwijającej temat za tematem. Różne wątki życia bogatego w bolesne doświadczenia były ściśle splątane, a ja widziałam je z pionowej perspektywy, na kształt mapy ukazującej plątaninę dróg - z lotu ptaka, z lotu gołębicy.

Każdy przywołany fakt pociągał za sobą parę następnych, łączących się nawzajem w sposób mi wiadomy, ale trudny do przekazania drugiej osobie. Sądzę, że wprowadziłam spowiednika do labiryntu z koszmarnego snu, z którego nie widać wyjścia, a jedyną szansą ratunku jest szybkie przebudzenie. Pewnie dlatego przerwał mi, szybko udzielił rozgrzeszenia i wybiegł z konfesjonału, nie czekając na moją reakcję, obawiając się zapewne, że będę próbowała zatrzymać go, żeby swoje życie rozłożone na czynniki pierwsze opowiadać dalej. Niewykluczone również, że uznał mnie za psychicznie chorą.

Reakcję zakonnika przyjęłam bardzo spokojnie: jeszcze jedno dziwne zdarzenie w moim dziwnym życiu. Powoli wyszłam z szafy, napotykając przerażony wzrok mężczyzny oczekującego na zewnątrz na spowiedź. Mój spowiednik czaił się za jednym z dalszych filarów potężnej bazyliki, obserwując konfesjonał. Kiedy mnie zobaczył, zakasał habit i pobiegł dalej, w stronę swojej kryjówki w klauzurze, co wyglądało jakby zapraszał mnie do zabawy w berka. Spokojnie przeszłam do głównej nawy, upadłam w ławce na kolana, i zagłębiłam się w modlitwie, po raz kolejny godząc się, że teraz już tak będzie: tylko ja i Bóg. Jeden na jeden - pokarm dorosłych.

*

Zaczęłam od spowiedzi, zakończę na powieści. Nie tej nr 2, do której zbieram materiały, ale tej wcześniejszej, która przyszła do mnie sama, z gotowym tytułem - „W bramie” - i która jak na razie zamknęła się w jednym krótkim pierwszym akapicie. Zarys jej mapy widzę z lotu ptaka, a wertykalna perspektywa spojrzenia wyraźnie odbiła się na jej rozpoczęciu, podobnie jak pionowość spojrzenia na moje życie odbiła się na opisanej spowiedzi. Strach pomyśleć, jak będą uciekać od niej czytelnicy, jeśli kiedykolwiek wyjdę poza poniższe cztery zdania i spróbuję opowiedzieć całą historię!

„Tamten mężczyzna nadal wchodzi do tej bramy. Tamten, odległy w czasie, ponieważ brama nadal jest tutaj, ale mężczyzny dawno tutaj nie ma. Na dobrą sprawę nigdy go nie było, jeśli nie liczyć innego, który kiedyś towarzyszył agonii ojca kobiety, która teraz w mieszkaniu nad bramą zaczyna spisywać życie człowieka, którego na dobrą sprawę nie było. Kiedy opisywana historia zaczęła dziać się, jej również nie było, przez co łatwiej mogła wyobrazić sobie wtedy tęsknotę Tamtego, który w myślach Piszącej nadal wchodzi do bramy domu.”


.