Pozazdrościłam Beacie Szydło

Tego bonda jej pozazdrościłam. Sympatyczne zaproszenie od niewątpliwie sympatycznego pana ambasadora [1], które według jej własnych słów miało na parę godzin oderwać panią premier od prac nad formowaniem rządu, a które miały stanowić dyplomatyczną odpowiedź na dyplomatyczny gest, ale które nie przekonały mnie za bardzo, bo ja na jej miejscu byłabym tak wymęczona dwoma wyczerpującymi kampaniami wyborczymi, że nawet podwójne zwycięstwo nie uskrzydliłoby mnie na tyle, żeby odmówić sobie byczenia się we własnym domu, bez konieczności oglądania filmu w dość nakrochmalonej dyplomatycznej scenerii.

*

Przez ostatnie miesiące jednak na tyle żywo żyłam sprawami pani Szydło, Beaty Szydło, że kiedy w jednym z supermarketów zobaczyłam pokaźną kolekcję wcześniejszych bondów, w wersjach dvd i bluray, do tego w atrakcyjnych cenach, nie mogłam oprzeć się pokusie zakupienia dwóch bardziej nowych, tych z Danielem Craigiem, którego dotychczas znałam jedynie z teledysku z brytyjską królową, przygotowanego na otwarcie letnich olimpijskich igrzysk [2] w stolicy kraju, któremu z takim oddaniem od tylu lat służy mój niezawodny rówieśnik o kryptonimie 007.

Dziwiłam się wtedy królowej, że taka sztywna tradycjonalistka zgodziła się na udział w takiej luzackiej reklamówce, ale dość szybko przestałam dziwić się, bo przecież czegóż nie robi się dla dobra kraju i królestwa. Królowa osobiście raczej nie idzie z tak zwanym duchem czasu, ale zawierza tym, którzy potrafią przekonać monarchinię, że tak trzeba. Zresztą: jej dzieci i wnuki już dawno stabloidyzowały się, więc cóż jej samej pozostaje robić.

*

Bondów osobiście raczej nie zażywam, bo nie znajduję w nich przyjemności zażywania rozrywki. Natomiast z chęcią i przyjemnością oglądam brytyjskie filmy historyczne, ukazujące dzieje brytyjskich monarchów, szczególnie tych bardziej współczesnych mojemu pokoleniu, wśród których wymieniłabym „Królową” z Helen Mirren oraz „Jak zostać królem” z Colinem Firthem, oraz - świadomie umieszczam ten film w kategorii „królewskie” - „Żelazną damę” z amerykańską Meryl Streep w roli brytyjskiej Margaret Thatcher.

Nie wgłębiam się w historię powstawania takich produkcji, ale nie zdziwiłabym się, gdyby impuls do ich tworzenia wychodził z tych samych ośrodków lub pochodził od tych samych osób, które przekonały królową do poddania się teledyskowej ochronie w wykonaniu najsłynniejszego filmowego agenta Jej Królewskiej Mości.

*

Nie lubię bondów, nigdy tych filmów nie lubiłam, niezależnie od tego, który przystojniak wcielał się w rolę Jamesa B. Zawsze denerwowała mnie mało realistyczna gadżetomania tych filmów, i w ogóle. Teraz, oglądając zakupione w supermarkecie nowsze bondy - „Casino Royale” i „Skyfall” - dodatkowo zżymałam się na mało realistyczną montażomanię tych produkcji, przez którą musiałam oglądać długawe bajki o fruwających nad dachami motocyklach i skaczących po ścianach ludziach. Bondy to bajki, czyli bujdy.

Dodatkowo zniesmaczała mnie wszechobecna w nich beztroska rozwiązłość obyczajowa oraz niepotrzebne dosadne sceny okrucieństwa. Dziwiłam się delikatnej, inteligentnej i przyzwoitej znajomej piętnastolatce, do tego bardzo wrażliwej artystycznie, że lubi takie filmy. Prawdę powiedziawszy, kierując się jej rekomendacją kupiłam pierwszy z wymienionych, który po obejrzeniu uznałam za szczególnie głupawy. Drugi natomiast, bardziej strawny, wybrałam kierując się rekomendacją królowej, która zgodziła się zabawiać w spadanie z nieba w towarzystwie Daniela Craiga.

*

Dostrzegam jednak pewien walor tych filmów: dosyć dziwaczną, ale być może skuteczną, promocję brytyjskiego patriotyzmu. Być może młodzi poddani Jej Królewskiej Mości oglądając bondy łykają bakcyla pracy w służbach specjalnych na rzecz królowej i królestwa. W moim przekonaniu byłby to jedyny sens robienia tych filmów. Ciekawe, czy podobna motywacja kierowała literackim twórcą postaci agenta 007, Ianem Flemingiem, który sam zawodowo przeszedł przez brytyjskie służby wywiadowcze.

Jeśli o mnie idzie, chociaż nie posiadam doświadczenia w działalności na rzecz naszych służb specjalnych, być może jednak jakiś sensacyjny wątek powinnam dołączyć do swojej powieści nr 2, do której pewnie będę powoli wracać po niedawnych internetowych bojach wyborczych. Dla patriotycznego pokrzepienia serc być może warto byłoby stworzyć polskiego Bonda, Jamesa Bonda, który rekrutowałby młodych ludzi do odnowionej sekretnej służby na rzecz Jej Wysokości Ojczyzny. Jutro pomyślę o tym.


.