Ten smród

W oku mam miarkę, w uchu też. Zauważam półmilimetrowe odchylenia w pionie i poziomie. Zdarza mi się zauważyć również złodzieja, a nawet dwóch, jak wtedy na wypełnionym studentami holu, kiedy wyszłam z windy na korytarz instytutu filologii, pełen osób zaaferowanych toczącą się właśnie zimową sesją egzaminacyjną, i od razu zauważyłam dwóch tamtych. Nie dlatego, że nie wyglądali na studentów, ponieważ śmiało mogli być studentami, ale z jakiegoś innego powodu nie spuszczałam z nich wzroku - nie zdając sobie sprawy dlaczego to robię. Być może swoją uwagę przykleiłam do nich dlatego, gdyż zawsze wszystko interesowało mnie bardziej niż sesje egzaminacyjne. Kiedy w pewnym momencie przystąpili do dyskretnego obmacywania niedbale porzuconych płaszczy, kurtek i torebek zalegających stoliki ustawione rzędami wzdłuż ścian, zrezygnowałam z dyskrecji i zaczęłam ostentacyjnie patrzeć na dwie pary niespokojnych dłoni, jednocześnie przemieszczając się od grupki do grupki i ostrzegając nieprzytomnych z przejęcia egzaminami koleżanki i kolegów. Ponieważ sama nie byłabym w stanie złapać tamtych dwóch na gorącym uczynku, trzymałam ich na smyczy swojego wzroku tak długo, aż spłoszeni uciekli windą z miejsca zamierzonego przestępstwa.

Ściany korytarza w naszym instytucie zapełniały wielkie tablice z miękkiej płyty paździerzowej, na których pinezkami i szpileczkami przypinano liczne ogłoszenia. Tamtych dwóch, kiedy wysiadałam z windy, wpatrywało się w tablicę, której nikt nigdy nie czytał. Nie wiedziałam, co zawierają kartki na niej wiszące. Na dobrą sprawę niczego wtedy nie wiedziałam. Moje oko po prostu zauważyło nieprawidłowość, mój wzrok wychwycił odchylanie od normy - i natychmiast przekazał sygnał dalej. Zaalarmowany mózg dokonał reszty, przesyłając komunikat do świadomości. Potem sprawdziłam, w co z takim zainteresowaniem wczytywali się tamci: była to wystukana na maszynie do pisania i spłowiała ze starości instrukcja postępowania na wypadek pożaru.

*

W niedzielne popołudnie, kiedy w okolicznych kościołach zakończone zostaną główne niedzielne celebracje, stara część mojego miasta zamiera na długą obiadową porę. Parę miesięcy temu, gdy w takim czasie w opustoszałym śródmieściu samotnie przechodziłam przez puste podziemne przejście, moje ucho wyłowiło odgłos cichych kroków za moimi placami, a mój słuch zaalarmował mózg: kroki zbliżają się zbyt szybko. Osoba idąca z przodu - jak ja - miałaby psychologiczną podstawę do przyspieszenia kroku, ale nie ktoś idący za nią. Kroki nie spieszyły się na autobus czy na spotkanie. Słychać było, że dążą do zrównania się ze mną. Mój mózg już pracował, już oceniał sytuację. Świadomość została postawiona w stan alarmu: torebka! Na długim pasku, przewieszona w poprzek ciała, nie była łatwym łupem. Pchnięcie i przewrócenie mnie od tyłu nie byłoby więc dobrym rozwiązaniem, o czym doświadczony napastnik wiedziałby z góry. Można jednak w pozycji stojącej spróbować poddusić ofiarę leżącym na ramieniu paskiem od torebki, ale czynność ta, jak i późniejsze wyłuskiwanie łupu, pochłania zbyt dużo czasu. Pasek można by przeciąć przygotowanymi wcześniej nożycami, ale również w tym przypadku traci się sporo czasu na szarpaninę i co najważniejsze, marnuje się efekt zaskoczenia osłabiający siły obronne ofiary.

Mówią, że należy unikać kontaktu wzrokowego z mijanymi na ulicy podejrzanymi osobnikami, żeby nie prowokować ich do agresji. Osoba podążająca za mną podziemnym tunelem wiedziała już o moim istnieniu i miała już w stosunku do mnie plan. Frontalna konfrontacja była więc nieunikniona. Kiedy kroki wyraźnie zmniejszyły dzielący nas dystans w wymiarze podłużnym i poprzecznym w stosunku do osi tunelu, zbliżając się na odległość naruszającą moje poczucie bezpieczeństwa, niespodziewanie odwróciłam się ukosem w bok i w tył, i spojrzałam uważnym spokojnym wzrokiem w miejsce, gdzie spodziewałam się napotkać twarz idącego za mną człowieka. Precyzyjnie wymierzona linia wzroku trafiła od razu na oczy patrzące na mnie spod dresowego kaptura.

Przez kilka sekund szliśmy obok siebie, trzymając się nawzajem na uwięzi oczu. Nie patrzyłam, ale widziałam. To znaczy nie wpatrywałam się, ale zauważałam: szczupłą sylwetkę, szarą i starą dresową bluzę z kapturem głęboko naciągniętym nad oczy, szare i stare spodnie noszące wyblakły odcień dawnej zielonkawości, miękkie sportowe buty – znoszone i brudnawe. Strój był nijaki, tak jak nijaka była twarz tego chłopaka, którą spokojnie i wnikliwie skanowałam wzrokiem, bez nadziei na zapamiętanie tej nijakości, ale z nadzieją, że on nie jest tego świadomy. Zapisuję pamięciowy portret twojej twarzy – mówiłam bez słów.

Byliśmy już na schodach kończących podziemny korytarz, kiedy chłopak przyspieszył i zniknął za ich ostatnim stopniem, zostawiając za sobą potężne pasmo smrodu długo niemytej pupy, zmieszanego z odorem pokrywającego całe ciało zestarzałego łoju, który głęboko wżarł się w okrywające je ubranie. Podobnie, ale nie tak intensywnie, cuchnęły koce, pod którymi kiedyś spałam w milicyjnym areszcie. Zachowując niezmieniony krok doszłam do szczytu schodów. Chłopak stał opodal i wyraźnie czekał na mnie na wyludnionej ulicy. Świeże powietrze na otwartej przestrzeni jedynie nieznacznie rozrzedziło ogon smrodu, który pozostawił za sobą. Zaczynało mi to śmierdzieć psychopatią.

Skręcając w bok, w niewielki zaułek prowadzący w kierunku wejścia do mojej kamienicy zauważyłam, że ten smród ruszył w tę samą stronę, wyprzedzając mnie i obserwując przez ramię. Widząc, co się święci, cofnęłam się, jakbym sobie przypomniała, że mam coś jeszcze do załatwienia, żeby tylko pozostać na otwartej przestrzeni szerokiego trotuaru. Smród cofnął się również. Podobny uliczny kontredans tańczyłam kiedyś ze śledzącymi mnie esbekami, przez dobrą godzinę wodząc ich za sobą po mieście. Tym razem akcja trwała może minutę. Cofając się zauważyłam mały całodobowy sklepik spożywczy, o którego istnieniu zapomniałam, gdyż prawie nigdy nie robię tam zakupów. Weszłam do środka i podeszłam do lady. Kiedy zobaczyłam, że smród staje za mną, ostentacyjnie ustąpiłam mu miejsca, udając, że szukam czegoś na stojaku przy drzwiach. Co dalej? - pomyślałam, nie spuszczając z oka cuchnącego chłopaka. Cichutko przygotowałam w dłoni klucz do drzwi kamienicy. Kiedy on całą swoją uwagę skierował na gazowane napoje w wielkich plastikowych butelkach, zapominając na chwilę o mnie, bezgłośnie wyszłam ze sklepu, skręciłam szybko w swój zaułeczek, całą sobą nasłuchując podążających za mną kroków. Cisza. Nie tracąc czasu na rozglądanie się, szybko otworzyłam wejściowe drzwi i jeszcze szybciej zatrzasnęłam je za sobą.

*

Współczesnej młodzieży brak jest dawnej kindersztuby. Teraz, kiedy nie mogę pozostawać dłużej w pozycji stojącej, odnotowuję to szczególnie boleśnie w środkach miejskiej komunikacji, z których czasami korzystam. Rzadko kiedy młody człowiek zajmujący siedzące miejsce zrezygnuje ze swojej wygody na rzecz człowieka starszego.

Tym bardziej zaskoczona byłam szybką reakcją chłopaka, który zerwał się z miejsca znajdującego się za plecami kierowcy, kiedy w godzinie szczytu w zatłoczonym mieście przednimi drzwiami wdrapywałam się do wypełnionego ludźmi autobusu: - Proszę, niech pani siada. - rzucił i sprężyście skierował się w głąb pojazdu. Naciągnięty nad oczy kaptur dresowej kurtki, wytarte szarozielonkawe spodnie, ciche sportowe buty oraz ciągnący się za nim przez całą długość autobusu potworny fetor z dominującą nutą znajomego smrodu bardzo długo niemytej pupy.

Co było dalej? Nikt z pasażerów, włącznie ze mną, nie połakomił się na zwolnione miejsce, a chłopak wysiadł na tym samym przystanku, co ja. Skręcając w stronę podziemnego przejścia prowadzącego do mojego domu minęłam go plecami opartego obojętnie o mur w pobliżu przystanku, tak jakby czekał na następny autobus. Spod opuszczonego kaptura patrzył na świat. Czy ruszył za mną? Chyba nie, gdyż żaden ze zmysłów nie zaalarmował mojej świadomości: ani węch, ani słuch, ani wzrok, ani nawet to coś, co nazywamy zmysłem szóstym.

Dlaczego więc piszę o tym smrodzie? Ponieważ było to mocne doświadczenie, które chciałabym włączyć do swojej powieści nr 2. Literatura piękna pełna jest obrazów - opisy miejsc i postaci są konieczne. Jednak ponoć najgłębiej angażują czytelnika opisy zapachów. Potrafią być jak nóż, jednym wprawnym cięciem wbijający się w sam rdzeń naszej emocjonalności. Mogłabym - na przykład - stworzyć postać notorycznego złodzieja obezwładniającego ofiary swoim odorem. Może nawet napisałabym olfaktoryczną powieść na miarę Pachnidła, którego nie czytałam i nie przeczytam, ponieważ raczej nie czytuję książek, tylko je co najwyżej wącham. Zauważono to wiele lat temu, i od tamtego czasu nic się nie zmieniło i nie zmieni - poza tym, że sama zaczęłam pisać. Może więc kiedyś ktoś to moje dzieło też obwącha?


.