Drzwi w drzwi mieszkam z emerytowaną
lekarką, obecnie panią po dziewięćdziesiątce, która na pytanie o
samopoczucie nieodmiennie odpowiada: - Do dupy. Za długo żyję. -
Kondycję swoją oraz świata, jakość życia politycznego oraz życia
własnego, a także różne inne sprawy, jeśli nie budzą jej zachwytu,
opisuje tym samym anatomicznym epitetem, wypowiadanym spokojnie i
beznamiętnie. Ponieważ nigdy nie słyszałam w jej ustach żadnego innego
wulgaryzmu, ten bardziej bawi niż razi. Nie wiem jednak, czy
kiedykolwiek odważę się na żarcik, który noszę w zanadrzu na epitetową
okazję: - Pani doktor, może dlatego wszystko wydaje się pani do de, bo
dupny zawód pani wykonywała. - Domysłom czytelników pozostawiając
kwestię, czy moja sąsiadka jest ginekologiem, proktologiem czy urologiem
na emeryturze.
Osoba pani doktor natchnęła mnie do stworzenia na potrzeby mojej powieści nr 2
postaci leciwego lekarza albo leciwej lekarki, która być może będzie
dokonywała równie lapidarnej oceny zjawisk, ale nie to będzie jej
głównym powieściowym przesłaniem. Niewykluczone, że wspomnianą postać
rozbuduję o cechy nieżyjącej od wielu lat znajomej stomatolog, która w trakcie
zabiegu zostawiała na dentystycznym fotelu pacjentów przyjmowanych
prywatnie w niewielkim mieszkaniu i udawała się do sąsiedniego pokoju w
celu obejrzenia kolejnego odcinka tego czy innego telewizyjnego serialu.
Ponieważ była dobrym specjalistą oraz ponieważ przeżyła ciężkie
załamanie nerwowe, a także ponieważ panował wokół peerel, pacjenci
godzili się na takie traktowanie. Jest jeszcze znajoma pani ordynator,
na której fachową pomoc w tamtych czasach zawsze mogłam liczyć, i która
na początku nowych czasów, będąc w sile wieku, niespodziewanie zmarła na
jedną z chorób swoich pacjentów, podobno do końca niepogodzona z szybko
nadchodzącą śmiercią, której nieuniknioność bardzo dobrze rozumiała.
Umierający lekarz - to ciekawy motyw.
*
A
teraz - umarł krawiec. Parę dni temu odbył się pogrzeb, w którym nie
mogłam uczestniczyć, ale w którym pogrzebałam kolejną cząstkę swojego
życia. Czas biegnie coraz szybciej, już nie do historii, ale wręcz do
prehistorii należy moje dzieciństwo i młodość, czas szkół, do których
chodziłam i studiów, które odbyłam, czas zawodowej aktywności i czas
społecznych zaangażowań, nawet moje życie towarzyskie jest już
zamierzchłą przeszłością [PostScriptum. Dziesięciolatki]. Co prawda w ich miejsce niespodziewanie
pojawiła się aktywność internetowa, ale ona też ma już swoją historię,
zamknięte tej historii rozdziały. Nie ma już wielu ludzi, których tutaj
spotykałam, z którymi stykałam się nikami. Niektórzy odeszli w
internetowy niebyt, inni odeszli w byt ostateczny [Umarł bloger].
Najdroższy
w mieście krawiec, którego nie ma już wśród nas, był krawcem najpierw
mojej mamy, potem również moim. Jego rzemiosło i jego życie, jego
rozmowność i rubaszność wpisały się w życie wielu osób w moim mieście.
Miejskie elegantki przez lata bezbłędnie rozpoznawały na ulicach
płaszcze, garsonki i garnitury, które wyszły spod jego igły, a jego
zakład był miejscem, w którym przy okazji miary można było usłyszeć
najnowsze miejskie ploteczki. Tak było pięćdziesiąt, czterdzieści,
trzydzieści lat temu. Potem jego dawny świat zawalił się. Epoka
peerelowskich deficytów odeszła w przeszłość, a sklepy zapełniły się
gotowymi ubraniami w szerokim wyborze. Do nowoczesnych salonów i butików
dołączyli różni tani-armani. Do krawca klienci teraz przychodzili z
rzadka, głównie z poprawkami lub przeróbkami. Klienci przychodzili z
rzadka, a żona odeszła na dobre. Wszystko stało się inne.
Pół
roku temu, kiedy musiałam niektóre stroje dostosować do swojej nowej
dawnej figury [Mniej mnie], mój krawiec, zażywny osiemdziesięciolatek, robił dla mnie
ostatnie poprawki. Parę miesięcy potem, pierwszego listopada,
zobaczyłam go na cmentarzu. Szedł zgięty do ziemi, twarz opinała
żółto-martwa naciągnięta jak suchy pergamin skóra. - Dzień dobry, panie
Krawiec! - zwróciłam się do niego po nazwisku, jak zawsze, od kiedy
zdradził, że taką formę uważa za właściwszą od „panie Antoni”, które
jego zdaniem brzmiało obraźliwie. Przywitaliśmy się, ale kiedy zaczął
pytać o sprawy związane z moim ogródkiem, zrozumiałam, że nie wie, z kim
rozmawia [Obrazki na wystawę. Ku pamięci]. Ponieważ ogródka nigdy nie miałam, zwróciłam rozmowę na inne
tory i szybko pożegnałam się.
Antoni Krawiec, krawiec. Nie tak nazywał się mój zmarły znajomy, ale takie nazwisko będzie nosił krawiec w powieści nr 2.
Jest pierwszą postacią, pierwszym zarysem postaci, która stając na
progu mojej powieści, przyniosła swoje powieściowe nazwisko (czasowo nieco wcześniejszy [Pan Buk] wchodzi ze swoim nazwiskiem
do mojej powieści drogą nieco inną). Nie po to
jednak przyszedł tutaj mój znajomy, żeby zostać uwiecznionym w tej
postaci, gdyż uwieczniony został tam, po drugiej stronie śmierci (o czym
pamiętam w modlitwie o pokój jego duszy), ale po to, żeby po tej stronie
rozpamiętywać jego życie. Póki co.
07.02.2015
.