Duszne klimaty

Podczas pewnej rozmowy, prowadzonej w języku angielskim, spytano mnie, skąd mam taki ładny filadelfijski akcent,  na co zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że nie wiem, i że nigdy nie byłam w pobliżu tego miasta, ani nawet nie widziałam znanego filmu z jego nazwą w tytule. Zaintrygowana zainteresowałam się wspomnianym regionalnym wariantem amerykańskiej angielszczyzny, ku własnemu rozbawieniu, gdyż dotąd byłam przekonana, że mówię z akcentem brytyjskim, który ćwierć wieku wcześniej, podczas innej rozmowy, określono nawet mianem oksfordzkiego. Gdzie Oxford, gdzie Filadelfia - gdzie Atlantyk między nimi.

Znajomy anglista, przy pomocy którego postanowiłam rozwiązać zagadkę swojego aktualnego akcentu, powiedział, że podobno w okolicach Filadelfii przetrwała angielszczyzna siedemnastowieczna, którą posługiwali się ówcześni brytyjscy koloniści, a mnie od razu zrobiło się miło, że moje spontaniczne zamiłowanie do językowych staroci obejmuje nie tylko mowę ojczystą, w której mam zauważalną tendencję do posługiwania się językiem nie sięgającym być może wieku siedemnastego, ale jednak nie najnowocześniejszym, czego przykładem może być słowo duszny w jego przestarzałym znaczeniu duchowy lub psychiczny, którego właśnie użyłam w tytule notki poświęconej duchom.

O duchach pisałam lub wspominałam - kilkakrotnie. Sztandarowym tekstem w tym względzie pozostaje bezkonkurencyjny Czesiek, ale w innych tekstach różne duchy również mają swój udział, na przykład duch mojego ciotecznego dziadka Iwana, czy duch pewnej nieszczęśliwie zakochanej wiejskiej nauczycielki. Co prawda bardziej interesują mnie dusze niż duchy (rozumiane jako zjawy), ale cóż mogę poradzić na to, że - w sposób niezależny ode mnie - zjawiły się one kiedyś w historiach, które tutaj opowiadam. Prawdę powiedziawszy, duchy (rozumiane jako różne od ludzi, wyłącznie duchowe istoty, czyli anioły lub demony) również pojawiły się w jednym z moich tekstów, ponieważ wcześniej zrobiły to samo w opowiadanych tam historiach, a ja piszę prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, gdyż niczego innego pisać nie potrafię.

*

- Czy wiesz, że masz w domu ducha? - spytała znajoma goszcząca u mnie po raz pierwszy, a ja nie wiedziałam co odpowiedzieć, ponieważ duch Cześka, jak mi się wydawało, dom mój opuścił jeszcze przed moim narodzeniem. Od słowa do słowa okazało się, że moja znajoma sama z siebie, bez żadnych specjalnych zabiegów, słuchowo doświadcza obecności duchów. Jednym słowem - słyszy duchy. Duch, który przemówił do niej w mojej łazience, kiedy wyciągnęła rękę po jeden ze stojących na półce wacików do czyszczenia uszu, odezwał się kobiecym głosem, przyjaznym i nieco rozbawionym: - Widzę, co robisz!

Ciekawe, z czego wynikało rozbawienie w głosie ducha. Być może z pogody ducha, którym odznaczała się za życia moja mama, bo najprawdopodobniej właśnie jej obecności doświadczyła moja znajoma podczas wieczornej toalety. Nigdy duchów nie wywoływałam, ale tego ducha chyba jednak przywołałam jakiś czas przed opisanym zdarzeniem, prosząc moją nieżyjącą mamę, żeby przypilnowała obecnie mojego, a kiedyś swojego mieszkania, ponieważ czułam się w nim osaczona przez wścibskość pewnej osoby, o której nie będę tutaj pisać.

Osoba, o której nie chcę pisać, za życia mojej mamy jej również dawała się we znaki. Prosząc mamę o pomoc wiedziałam, że ona sama będzie doskonale wiedziała, co zrobić, jednak zdecydowałam się na wyrażenie pewnej sugestii : - Najlepiej jej się pokaż! - poradziłam bezlitośnie. Czy pokazała się osobie, o której nie będę tutaj pisać - nie wiem. Nie wiem również, dlaczego audialnie objawiła się mojemu miłemu gościowi, do którego dyspozycji stało całe mieszkanie, a więc również moje waciki do uszu.

*

Przy innej okazji znajoma od duchów próbowała pomóc mi w wyjaśnieniu przypadku pojawiania się innej postaci, którą dość regularnie widywała na mojej klatce schodowej udająca się do mnie schodami pewna klientka. Kilka razy, stojąc u podnóża wysokich schodów, widziała na półpiętrze mężczyznę w płaszczu i kapeluszu, który to mężczyzna znikał, gdy ona do tego półpiętra dochodziła.

Ciekawe, dlaczego znajoma od duchów spytała, czy mój zmarły ojciec nosił kapelusz. Nosił - kapelusze, czapki z daszkiem, czasami berety. Dlaczego jednak miałby stać na tym półpiętrze i pokazywać się nieznanej zapewne osobie? A może - z własnej inicjatywy - pilnował wejścia do mojego mieszkania, znajdującego się tuż-tuż, na piętrze?

Nie wiem, jak to jest z odczuwalną obecnością zmarłych osób, ale skoro modlimy się o wieczny dla niech odpoczynek, to nie powinniśmy tego odpoczynku naruszać. Tak więc uznałam przywoływanie na pomoc zmarłej mamy za niewłaściwe i odwołałam swoje wcześniejsze prośby, a za jej duszę odmówiłam stosowną modlitwę. Sama będę sobie radzić ze wścibstwem osoby, o której tutaj nie napiszę.

*

Czy do swojej powieści nr 2 wprowadzę duszne klimaty? A cóż tutaj wprowadzać, skoro duchy same już się do niej wprowadziły. Wszystko natomiast opiszę swoją nie najnowocześniejszą, pełną długich zdań polszczyzną, która jednak ma szansę znaleźć amatorów, skoro prozę takiego żyjącego sto lat temu Anatola France'a ceniła w swojej młodości moja bardzo żywotna, obdarzona dużym temperamentem, ówczesna przyjaciółka, a ceniła ją głównie - jak mówiła - za powolną narrację i rozwlekły styl. A swoją drogą, kto dziś pamięta, czyta i wydaje noblistę France'a, powszechnie uznawanego za literackiego geniusza swojej - nie tak odległej - epoki? Nie inaczej pewnie będzie z moją powieścią nr 2, nawet jeśli napiszę ją po filadelfijsku.

.