Postanowiłam, że kolejna notka będzie o
śmiechu, i że będzie sama w sobie śmieszna, a tymczasem zrobiło mi się
wcale nie do śmiechu. Znajomi mają poważne kłopoty, ja nie czuję się
najlepiej, wieści ze świata nie są krzepiące, a stan mojego państwa,
ujawniający się szczególnie ostro w roku podwójnie wyborczym, również
przygnębia.
*
Myśląc
o przyszłej notce, tradycyjnie o interesującym mnie zagadnieniu
pomyślałam w perspektywie szerszej, bo aż eschatologicznej. Czy po
tamtej stronie śmierci będzie istniał śmiech? Czy Pan Bóg ma poczucie
humoru, czy śmieje się czasami? Z moich obserwacji wynikałoby, że Bóg na
pewno jest osobą pogodną. Nie wiem, czy interesuje go opowiadanie
kawałów, jednak zabawne historyjki z dobrą puentą pewnie lubi. Nie mam
natomiast wątpliwości, że bardzo dobrze wychwytuje różne odcienie humoru
sytuacyjnego i słownego, o czym mogłam przekonać się osobiście po swoim
kolejnym nawróceniu.
Chociaż
moje drugie zafascynowanie Bogiem przeżywałam jako osoba prawie
pięćdziesięcioletnia, czułam się jednak jak zakochana po uszy
nastolatka. Ponieważ nie brak mi poczucia humoru, co przejawia się
również sporą dozą autoironii, fruwając tak ponad ziemią, rzuciłam
któregoś dnia, śmiejąc się sama z siebie, w stronę nieba: - Boże,
przecież ja jestem stara! - Rozbawiona odpowiedź przyszła natychmiast: -
Ja jestem starszy!
*
Śmiesznych
incydentów w swoim życiu doświadczyłam wiele - niektóre z nich przy
różnych okazjach opisałam na tym blogu. Zdarzyło mi się również
uczestniczyć w śmiechu zbiorowym, trwającym dobrych parę dni, kiedy
trzydzieści lat temu przypadkowe cztery osoby, zamieszkujące we wspólnym
pokoju podczas dwutygodniowego szkolenia, cały wolny od zajęć czas
spędzały wyciągnięte na łóżkach, prowadząc niekończące się rozmowy,
takie od słowa do słowa, wywołujące tak gromkie salwy śmiechu, że
zaalarmowani sąsiedzi zaglądali - zapewne zazdrośnie - do naszego
pokoju.
Zdarzyło
mi się również pewnego razu po pewnej imieninowej imprezie zostać w
grupie czterech innych pań, w której przed pożegnaniem odbyłyśmy
niekrótką, również taką od słowa do słowa, iskrzącą się humorem,
dyskusję na temat noszenia barchanowych majtek. Nigdy przedtem nie
podejrzewałam, że majtkowy problem można ująć tak wszechstronnie. Nigdy
potem nie miałam jednak okazji przekonać się, czy inne tematy można w
tym gronie dyskutować równie perliście, ponieważ z pewnych względów
przestałam bywać na tych imieninowych imprezach. Trochę szkoda, gdyż
nagranie i opublikowanie takich rozmów dawałoby szansę na internetowy
hit.
*
Dobre
kawały też mnie śmieszą, ale raczej nie zapamiętuję ich. Z dawniejszych
czasów zachowałam jednak w pamięci kanon kilku dowcipów, które czasami
przywołuję w rozmowie jako ilustrację tego czy owego zagadnienia, na
przykład jako egzemplifikację (używam tego trudnego terminu, aby uniknąć
powtórzenia słowa przykład) różnic w narodowym poczuciu humoru.
Do
jednego z lepszych dowcipów tego rodzaju przez wiele lat zaliczałam
ten, jak to Anglik i Francuz wędrowali brzegiem rzeki, i jak podczas
wędrówki spotkali siedzącą na brzegu piękną kobietę, trzymającą w ręce
zarzuconą do wody wędkę, i jak spytali ją, co robi, a ona odpowiedziała,
że łowi ryby na przynętę, na co Francuz zauważył, że przecież na
przynęcie to ona siedzi, i poszli dalej, a Anglik po pół godzinie
zwrócił się do Francuza, skąd wiedział, że ta kobieta miała robaki.
Ponieważ
sporo osób odbierało opisany dowcip jako mało wyszukany, zaczęłam
powątpiewać, jeśli nie w swój własny gust, to w swój wybór
egzemplifikacji angielskiego poczucia humoru, które zasadniczo jest mi
dość bliskie.
*
Gusty
nie podlegają dyskusji, jak wiemy, niemniej zgodzimy się, że są bardzo
różne i różni ludzie z różnych rzeczy się śmieją [Żarcik]. Może dlatego Biblia
nie zawiera dowcipów, gdyż jej przesłanie ma być uniwersalne. Poza tym,
mój ulubiony biblijny Kohelet naucza, że „serce mędrców jest w domu
żałoby, a serce głupców w domu wesela” (Koh 7,4), o czym przypomniałam
sobie przed przystąpieniem do pisania niniejszego tekstu, w kontekście
znajomych, którzy mają kłopoty, w kontekście mojego nie najlepszego
samopoczucia, w kontekście niewesołych wieści ze świata oraz
przygnębiającego stanu mojego państwa.
Ważniejsze
od rozśmieszania ludzi jest ich fizyczne, materialne, moralne, duchowe
wspieranie w trudach życia. Śmiech daje chwilowe odprężenie. Wsparcie - z
uśmiechem (nie - śmiechem) na twarzy - dodaje sił i wzmacnia fundamenty
egzystencji. Jednak ten sam Kohelet w innym miejscu nawołuje również do
radości - do dobrej radości: „W weselu chleb swój spożywaj i w radości
pij swoje wino! Bo już ma upodobanie Bóg w twoich czynach. Każdego czasu
niech szaty twe będą białe, olejku też niechaj na głowę twoją nie
zabraknie!” (Koh 9, 7-8)
*
Innymi
słowy: jest czas śmiechu i jest czas powagi. W czasie powagi, kiedy
zupełnie nie jest nam do śmiechu, możemy jednak świadomie praktykować
samą czynność śmiechu, traktując ją jako gimnastyczne ćwiczenie przepony
brzusznej, wymyślone w latach 1990-tych i nazwane umownie jogą śmiechu.
Być może takie właśnie zastosowanie śmiechu miała na myśli pewna
nieznajoma dziewczyna, która już dwie dekady wcześniej, w latach
siedemdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy byłam na studiach [Nie ma nic], podeszła
na uczelni do naszej roześmianej grupy, wcisnęła się w nasz krąg i
poprosiła: - Dajcie się pośmiać! - Obiecuję więc: w mojej powieści nr 2 - będę również dawała się pośmiać.
24.04.2015
.