O niczym

Nosił się na szaro, tak jak szary był wokół peerel, rozjaśniając jednak nijakość garniturów ciekawymi krawatami, a znawstwo, z jakim je wiązał, nadawało całości ubioru nieoczekiwaną lekkość. Podobnie przemawiał: beznamiętnie, ale zajmująco. Na pewno nie treść jego wystąpień kazała zajmować się nimi, gdyż była w nich prawie nieobecna, jednak słuchaczy szczerym podziwem napełniała monotonna swada, z jaką żonglował słowami i frazami. Potrafił wiązać je nawzajem z taką samą lekkością, z jaką wiązał krawaty. Podczas przemowy umiał jedną myśl, do tego zupełnie nieoryginalną, powtórzyć wielokrotnie, za każdym razem fascynująco frazując na różne sposoby ten sam wypowiadany banał. Pan Szary - tak nazwiemy go na potrzeby tego szkicu – organizował i prowadził szkolenia zawodowe, w których uczestniczyłam jako młoda absolwentka uniwersytetu. Nie dowiedziałam się z tych nauk niczego interesującego na temat dziedziny, w której przyszło mi pracować, ale miło spędziłam tamten czas, bowiem regularne szkolenia organizowane przez Pana Szarego miały najczęściej charakter wyjazdowy, a noclegi i posiłki, jak również program towarzyski, zawsze były zorganizowane na elegancki tip-top.

*

Pewnego pamiętnego pana w garniturze czarnym spotkałam z kolei w życiu tylko raz, na kolei właśnie, a nasza znajomość trwała mniej więcej tyle, ile zajmował przejazd z południa na północ pewnym pospiesznym pociągiem, który stanowił najdłuższe kolejowe połączenie w peerelu połowy lat siedemdziesiątych.

Pan Czarny, jak będziemy go tutaj nazywać, był na pewno w dużo młodszym wieku ode mnie obecnie, ale też w sporo starszym ode mnie ówcześnie. Jednym słowem, wydawał się mieć około czterdzieści lat. Siła wieku.

Nie wiem, gdzie mieszkał, ale wiem, że w ramach skierowania z miejsca swojej pracy przemierzał kraj pociągiem relacji Przemyśl – Kołobrzeg, jadąc z rejonów podgórskich na południu do rejonów nadmorskich na północy. Teraz powiedzielibyśmy, że jechał nad morze w interesach, a może nawet powiedzielibyśmy, że w sprawach biznesowych, wtedy natomiast mówiło się, że był w delegacji.

Tamtego lata, pociągiem rozgrzanym słońcem i wypchanym rodakami udającymi się na wakacje lub z wakacji powracającymi, Pan Czarny podróżował jedynie z elegancką czarną aktówką zawierającą między innymi butelkę dobrego koniaku przeznaczonego do wypicia podczas czekających go służbowych rozmów, a także druczek delegacji, który w miejscu docelowym, na potwierdzenie swojej w nim bytności, należało podbić, czyli postawić lub przybić na nim pieczątkę zakładu pracy lub instytucji, do których zmierzał.

*

Pierwszą myślą, którą narzucała nieskazitelna grafitowa czerń idealnie odprasowanego garnituru, który w ten upalny dzień miał na sobie, garnituru bez jednej fałdki, bez jednego załamania, oraz takiego samego czarnego krawata imponująco prezentującego się na tle nieskazitelnej bieli koszuli, była ta, że oto mamy przed sobą żałobnika podążającego pociągiem na pogrzeb. Jednak elokwentna rozmowność Pana Czarnego szybko wyprowadziła z błędu współpodróżnych, stłoczonych w korytarzu wagonu klasy drugiej, a dokładniej w miejscu, gdzie długi korytarz przechodził w przedsionek sąsiadujący z brudną toaletą wypełniającą korytarz zapachem moczu.

Ze względów praktycznych, na długich trasach, do których niechybnie należała opisywana, stojące miejsce przy toalecie zawsze uważałam za optymalne w ówczesnych zatłoczonych pociągach, jako że podczas długiej podróży dotarcie do ubikacji poprzez ściśle upchany tłum pasażerów stojących jeden przy drugim i wypełniających w ten sposób długi korytarz, czasami bywało po prostu fizycznie niemożliwe. Niewykluczone, że Pan Czarny, jak okazało się podczas podróży, będący człowiekiem nad wyraz praktycznym, wybierał miejsce stania w podobnie przemyślany sposób, chociaż już ubiór, w którym podróżował w tamten letni czas, znacznie różnił się od tego, w czym podróżowała reszta pasażerów.

Ubrana w dżinsy i tiszert, to stojąc prosto, to opierając się o ścianę, albo przysiadając na plecaku ustawionym na podłodze koło nogi, podmęczona pogodą i podróżą, z niedowierzaniem obserwowałam Pana Czarnego: jego dokładnie ogoloną twarz bez śladu potu, proste czarne włosy gładko zaczesane do góry, całego wyświeżonego i rześkiego. Pan Czarny, stojąc niezmiennie koło oszklonych drzwi oddzielających przedsionek z toaletą od reszty korytarza, ani razu nie oparł się o nie. Zdarzało mu się natomiast z zacięciem i swadą sprężyście kierować ruchem pasażerów przeciskających się obok niego tam i z powrotem podczas wędrówki z głębi wagonu do toalety.

*

Bywają spotkania, nawet bardzo krótkie, które pozostawiają w nas trwały ślad. Do takich spotkań w swoim życiu zaliczam tamtą kilkunastogodzinną podróż w towarzystwie Pana Czarnego. Sztuką było zachowanie spokoju, świeżości oraz lekkości w warunkach tak ekstremalnie trudnych, jak podróż pociągiem w peerelu, a której potrafił dokonać mój ówczesny współpasażer.

Co więcej, podczas podróży Pan Czarny zdołał na niewielkiej powierzchni przedsionka sąsiadującego z toaletą dokonać skutecznego wytropienia i aresztowania złodzieja, który ukradł komuś teczkę w całkiem innej części zatłoczonego pociągu, i który jechał z nami, siedząc na tej teczce w harmonijce łączącej wagony. Pan Czarny drogą indukcji doszedł do wniosku, że mężczyzna, który do nas dołączył może być sprawcą kradzieży, o której dowiedzieliśmy się od konduktora. Sprawnie wylegitymował podejrzanego, zatrzymując jego dowód osobisty aż do najbliższej stacji, na której oddał człowieka w ręce patrolu sokistów.

Nie wiem, czym zawodowo zajmował się Pan Czarny, czy podróżował wtedy w delegacji jako na przykład zaopatrzeniowiec, czy wręcz przeciwnie jako pracownik działu zbytu, gdyż szczegółów swojej pracy nam nie podał, ale w czasach gospodarki stałych niedoborów właśnie zaopatrzeniowcy należeli do najbardziej ruchliwych, dziś powiedzielibyśmy mobilnych, pracowników w delegacjach, lecz po tak sprawnej akcji osobistego aresztowania złodzieja, które dzisiaj nazwalibyśmy zatrzymaniem obywatelskim, zastanawiam się, czy nie miał czegoś wspólnego z milicją, w tamtych czasach również nazywaną obywatelską.

*

I tak pan sprzed pół wieku, ubrany w środku lata w grafitowo czarny garnitur, dołącza do potencjalnych postaci mojej potencjalnej powieści nr 2. A co z panem w nijako szarych garniturach, który organizował i prowadził szkolenia zawodowe, w których niedługo potem uczestniczyłam jako młoda absolwentka uniwersytetu? Pan Szary będzie obecny w stylu, w jakim opiszę Pana Czarnego, żonglując słowami i frazami, i pisząc ze swadą o niczym.


.